Nasz pierwszy post na wodzie

I tym oto pierwszym wpisem rozpoczynam nowe doświadczenie w moim życiu, czyli pisanie bloga.
Wiesz jakie to niesamowite uczucie gdy człowiek pozbywa się różnych “nie powinnam”, “kto to będzie czytał”, “a kogo to interesuje”, “nigdy tego nie robiłam”, “nie jestem pisarką” itd itd
kiedy zaczyna czuć wolność i niczym nieskrępowany przepływ kreacji….. Mówię Ci… to jest to dla mnie tak piękna przestrzeń, że chciałabym w niej przebywać cały czas.
Prawdziwa wolność.

Ale wybacz tę małą dygresję, wróćmy do tematu.

Parę dni przed 20-tym lipca przyszedł do nas temat wodnej głodówki. Nie wiem kto pierwszy wpadł na ten pomysł, chyba Krzyś.
W te lato ostro popłynęliśmy z jedzeniem niewegańskich lodów na mieście i chcieliśmy przerwać ten proceder ale jakoś się nie składało 🙂 I ten aspekt stał się pierwszą motywacją do przeprowadzenia głodówki.
Wiesz, zawsze przed zrobieniem czegoś nowego pojawia się taki moment “aha!” i w naszym przypadku ten nadmiar mlecznych lodów był właśnie tym naszym “aha”. Chcieliśmy efektu tu i teraz. A jakoś podświadomie wiedzieliśmy, że taki krótki wodny reset taki efekt nam zapewni. Uwolni nas od nałogowych wizyt w lodziarni.
Raczej nawet wiedzieliśmy to na poziomie świadomym, bo jednak ponad 2 lata w uważności na swoje ciała pozwala na dość dobre poznanie reakcji organizmu na różne bodźce.

I tak oto zaczęłam studiować dostępną wiedzę o postach na wodzie. Lubię być przygotowana. Im więcej wiedzy zgłębiałam, tym bardziej czułam zasadność i potrzebę przeprowadzenia głodówki, choć na parę dni, choć spróbować, choć móc doświadczyć tego cudu. Celowo tak nazwałam ten proces, bo odpowiednio przeprowadzony może wznieść życie na nowe, wysokie poziomy szeroko pojętej harmonii, a przecież do niej większość z nas dąży 🙂

Głodówka lecznicza nie jest remedium na otyłość, choć oczywiście kilogramów z ciała ubywa sporo ale należy ją traktować jako skuteczne narzędzie do oczyszczania ciała.
Okresowe głodzenie pozwala pozbyć się z organizmu wszystkiego, co nie jest mu potrzebne do życia, czyli tłuszczu, nadmiaru białek, wszelkich toksyn, złogów i tkanek zmienionych chorobowo. To nimi organizm będzie się żywić po zaprzestaniu dostarczania pokarmów, a dzięki temu pozbędzie się wielu dolegliwości a nawet! nieuleczalnych (wg medycyna akademickiej) chorób, jak np cukrzyca typu II czy stwardnienie rozsiane.

Jak to wyglądało u mnie?

 

20 lipca środa
Waga 62,2
Małe wypróżnienie rano
Przez cały dzień czuję się w miarę dobrze, chociaż często pojawia się głód, który nazywam emocjonalnym, bo wg mnie jest ściśle związany z chęcią jedzenia nawykowego. Objawia się w momentach, sytuacjach gdzie w normalnych warunkach jadłam, czyli np podczas jazdy samochodem gdy wracamy ze zbierania ziół.
Pić nie specjalnie mi się chce, wypiłam może ogólnie około 1,5 l wody
Wieczorem czułam lekkie osłabienie.

21 lipca czwartek – dzień drugi
Waga 61,6
Brak wypróżnienia
Wczoraj poszłam wcześniej spać, około 22, ale niestety noc nie należała do przyjemnych bo gdy sen opuszcza to nie wiadomo czy wstawać czy jednak próbować zasnąć. A więc “walałam się” po łóżku już od 3 w nocy.
Wstałam o 6:30 bardzo osłabiona, każdy ruch sprawiał trudność bo wymagał energii, której mi brakowało. Poleżałam chwilę na sofie i bardzo zmarzłam mimo, że mamy teraz “afrykańskie upały” i rano było juz 25 stopni, zmierzyłam swoją temperaturę – 35,6 !!! Poszłam się nagrzać pod kołdrę i tak przespałam od 7:30 do 9:30. Po przebudzeniu czułam dziwne uderzenia gorąca, występowały poty, zmierzyłam temperaturę, tym razem było już 36,2
Cały ranek minął pod znakiem bardzo dużego osłabienia, w zasadzie przeleżałam go, około 12-tej odpuściło, mogłam się normalnie umyć i ubrać z zachowaniem ostrożności w gwałtownych ruchach i nadmiernym wydatkowaniu energii.
Język pokrył się białym nalotem.
Po południu pojechaliśmy na zioła, po długim spacerze przerywanym siedzącym odpoczywaniem, o dziwo w domu czułam się zdecydowanie lepiej, ale pojawił się niewielki ból głowy.
Poszłam spać o 22 aby nabrać sił ale noc znów nie rozpieszcza, wstałam o 1:50 i właśnie piszę 🙂
Nigdy nie wstaję w nocy na siku a tym razem gdyby nie taka potrzeba to pewnie też bym “walała się” w łóżku zamiast spać.
Mocz, o dziwo! ma kolor jasnosłomkowy, mimo picia tylko wody, odstawiłam go w słoiku do lodówki, aby sprawdzić filtrację.

22 lipca piątek – dzień trzeci
Waga 60,5
Brak wypróżnienia
Odczuwam bardzo ostry, kwaśny zapach potu.
Boli mnie prawe ramię.
Położyłam się ponownie o godz. 7 rano, bo chciałam nadrobić nieprzespaną noc ale chyba nie było mi to potrzebne, bo wstałam o 9 i czuję się całkiem dobrze. Owszem, jest osłabienie, ręce drżą delikatnie ale jestem w stanie normalnie funkcjonować.
W nocy siedziałam bez skarpetek i zmarzłam w stopy, które nawet mimo późniejszego przebywania pod kołdrą ponad 2h, nadal są zimne. Ciepła kąpiel zniwelowała ten objaw.
W dzień zaczęłam czuć w brzuchu chyba głód fizyczny, o dziwo! czego wcześniej nie odczuwałam.
Osłabienie wzmogło się po południu.

Moje ciało, ale przede wszystkim umysł lubi powolne zmiany, nie cierpi gdy mu się czegoś zbyt długo zabrania, czegoś co lubi i z czego czerpie codzienną przyjemność.
Wtedy zaczyna sabotować.
Znam go na tyle aby wiedzieć, że przy następnej podobnej próbie zmiany, będzie już to przyjmował bardziej gładko, dlatego 3 dzień głodówki był moim ostatnim dniem w tym pierwszym cyklu.
Jeszcze wieczorem tego dnia (była godz. 21:30) wycisnęłam sok z marchewki i bardzo powolnie, przecedzając każdy łyk przez zęby i dokładnie mieszając ze śliną wypiłam go i odetchnęłam ….z ulgą.

Prosiłam Krzysia aby dokumentował codziennie swoje samopoczucie, ponieważ on na wodzie był całe 10 dni. Ale wiecie jak to facet 🙂
A sporo się wówczas u niego działo, miał różne spadki, przez 2 dni totalne rozkojarzenie i mgła umysłowa, były siarkowe stolce i metaliczny posmak w ustach, pojawił się specyficzny zapach potu. Po ósmym dniu nastąpiła zmiana i spokój …niczym niezmącona tafla jeziora. Minęły wszelkie nieprzyjemne objawy i pojawiła się czysta, nowa, świeża energia. Uczucie błogostanu wręcz, bez totalnej potrzeby jedzenia.

Nasz organizm jest NIESAMOWITY!

Wprawdzie nie namówiłam Krzysia aby codziennie spisywał swoje spostrzeżenia ale napisał pięknego ogólnego posta na naszym fanpage, oto jego część:

“Zastanawiał mnie tylko fakt, czy dam radę ? 10 dni na samej wodzie !!! Bez żadnych suplementów, minerałów czy innych, rzeczy, post to post. Wszedłem, przecież organizm ma zmagazynowane substancje odżywcze potrzebne do funkcjonowania. A dodatkowo udowodnione jest, że post przeprowadzony w odpowiedni sposób i pod odpowiednią kontrolą nie zrobi nam krzywdy.
Czy bywałem w życiu głodny ?
Pewnie że tak, ale zarówno ja jak i pewnie Ty, zawsze starałem się aktywnie unikać uczucia głodu, bo nikt mi nie powie, że to uczucie jest przyjemne. Za to jedzenie jest czymś zupełnie odwrotnym, można je nazwać zmysłową przyjemnością, tego właśnie się najbardziej obawiałem, że będę miał nieodpartą chęć, pomimo postu, spróbowania czegoś, że to może być silniejsze ode mnie.”

Kiedy mężczyzna pisze o swoich lękach, zmaganiach, uczuciach to jest to dla mnie osobiście, najwyższa forma samoświadomości i samostanowienia. Cudo.

Od kiedy rozpoczęłam pisać ten post minęło kilka tygodni. Praktyka jednego dnia w tygodniu na samej wodzie zagościła do naszego życia. Czasem opuścimy jeden tydzień, bo niekiedy emocje związane z jedzeniem jeszcze dają o sobie znać np w momencie bardziej wymagającego tygodnia. Ale ogólnie trzymamy się w tej praktyce.
Wiecie co zauważam? Że po każdym takim wodnym dniu jestem silniejsza i coraz bardziej emocjonalnie wolna. A wolność (obok zdrowia) cenię sobie najbardziej w życiu.

Jeśli macie ochotę podzielić się swoim doświadczeniem postnym to pozostawcie je w komentarzu, chętnie poczytamy Wasze spostrzeżenia 🙂


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *